Drytooling wykorzystuje sprzęt do wspinaczki klasycznej (czekan i raki), ale w mniej ekstremalnych warunkach, ponieważ podróż odbywa się na nieoblodzonych skałach.
Korzeni tej dyscypliny należy poszukiwać na początku lat 90. Wtedy to właśnie alpiniści i himalaiści przedzierali się przez „suche” skały w drodze na zaśnieżone i zlodowaciałe szczyty. Coraz więcej osób zapragnęło spróbować takiego przedsięwzięcia. Problemem okazał się jednak sprzęt, ponieważ był on przystosowany przede wszystkim do warunków, które występują na znacznych wysokościach. Z tego też względu producenci postanowili przekształcić raki i czekany bardziej pod nieoblodzone ścieżki wspinaczkowe.
Zaczął się gwałtowny rozwój tej dyscypliny, która dzisiaj wypracowała nawet własny styl wspinaczki. Powstały również – i to bardzo ważna informacja dla wszystkich śmiałków – specjalne trasy, ścieżki górskie, na których można uprawiać drytooling. Praktykowanie tej metody na terenach niewyznaczonych jest śmiertelnie niebezpieczne i podlega karze.
Co jednak ciekawe, powstała również grupa osób, która nie jest zadowolona ze zbytniego uproszczenia metody wspinania, którą ułatwia innowacyjny sprzęt. Ludzie ci, z Willem Gadem na czele, protestują przeciwko choćby wykorzystywaniu ostróg (stąd tytuł słynnego artykułu „Ostrogi są dla koni, dziabki są dla rąk”, w oryginale: „Spurs are for horses, tools are for your hands”), które mają nazbyt ułatwiać drytooling. W efekcie coraz więcej osób wraca do klasycznych metod wspinaczki.
Drytooling to jednak nie tylko czysta przyjemność sportowa. Wokół aktywności zaczęło narastać sporo wątpliwości, z których pragnęlibyśmy wyszczególnić dwa najważniejsze problemy.
Pierwszym problemem są finanse, które należy przeznaczyć na zakup sprzętu. Większości osób nie stać, aby wydać na same raki około 600 złotych lub nawet 1000 złotych na wyspecjalizowane czekany. A to przecież dopiero początek, ponieważ do tego należy dokupić cały podstawowy sprzęt do wspinaczki: liny, ekspresy, kasty, dziaby i tak dalej oraz komplet odpowiednich ubrań zimowych, które nie będą ograniczały naszych ruchów w trakcie wspinaczki.
Druga sprawa nie dotyczy już kwestii finansowych, ale wciąż pozostajemy w obrębie problemów materialnych – tym razem jednak związanych z materią samego sportu. Otóż drytooling polega w gruncie rzeczy na wbijaniu ostrych narzędzi w skałę. Taka skała się kruszy, pęka, a z czasem odpada. W efekcie po ścieżkach, po których jeszcze niedawno wszyscy się wspinali, dziś nie wspina się już nikt. Na szczęście udało się znaleźć kompromis w tej trudnej sytuacji i wyznaczono specjalne trakty. Dlatego, jak wspomnieliśmy, improwizacyjne wspinaczki na niewyznaczonych trasach mogą przysporzyć nam licznych problemów.
Z tym pytaniem zmaga się wiele osób w Polsce. Sporty wspinaczkowe mają się u nas w gruncie rzeczy całkiem nieźle, ale akurat drytooling nie należy do najbardziej rozchwytywanych. Gdyby jednak ktoś zechciał znaleźć się w wąskim gronie śmiałków, powinien udać się na poszukiwania szkoły magii i czarnoksięstwa pana Twardowskiego, czyli na Skałki Twardowskiego w Krakowie.
Zdj. główne: Mars Williams/unsplash.com